Wzorem popularnego niegdyś Kononowicza, powinniśmy pójść tropem zlikwidować wszystko i nie będzie niczego. Zacznijmy od usunięcia wszystkich fotoradarów i ograniczeń prędkości. Po co? Jak to po co. By jeździło się lepiej.
Serwis Yanosik.pl zrobił niedawno bardzo ciekawe zestawienie. Sprawdził ile jest fotoradarów w danym województwie i zestawił te dane z liczbą wypadków. Najwięcej mamy na Śląsku, w Małopolsce i województwie Łódzkim (odpowiednio 4659, 3901 i 3899). Jest też tam mniej więcej od 50 do 150 fotoradarów, sporo. Można jednak w tabeli znaleźć takie województwa jak Podkarpackie, Lubelskie, Zachodniopomorskie, czy Świętokrzyskie, gdzie jest podobna liczba ?skrzynek?, a wypadków o połowę mniej. To poddaje we wątpliwość, czy w ogóle potrzebne nam są kolejne fotoradary.
Sposób pierwszy
Oczywiście, że nie są. Zresztą nie raz NIK informowała o tym, że główną przyczyną wypadków na polskich drogach są: zły stan dróg, nieprawidłowe przeszkolenie kierowców, czy chociażby niewłaściwe wypełnianie zadań przez organy zarządzające ruchem. Co zrobić z tym fantem? Odpowiedź jest prosta. Jestem za tym, aby zlikwidować wszystkie fotoradary i sprzedać je Francuzom. Minister Sławomir Nowak sam wspominał, że tam bardzo je lubią. Z zaoszczędzonych pieniędzy wybudowałbym tory wyścigowe w całej Polsce. To znakomite miejsce, gdzie młodzi gniewni w swoich BMW mogliby się wyszaleć. W końcu tyle mówi się o tym, że to właśnie oni powodują najwięcej wypadków. Ewentualnie tańszym rozwiązaniem byłoby stworzenie torów gokartowych, a kolejnym krokiem wprowadzenie nowych zajęć lekcyjnych właśnie w tego typu miejscach. To wszystko zamiast nudnego w-fu i lekcji religii. W końcu szybka jazda po torze jest ciekawsza niż gra w ?zbijanego?. Przy okazji, lekarze mieliby mniej pracy, bo nie musieliby wystawiać zwolnień z wychowania fizycznego.
Sposób drugi
Kolejnym krokiem byłaby likwidacja znaków z ograniczeniem prędkości. Wariat? Pomyślicie. Wcale nie. Według mnie, prędkość wcale nie zabija, a wręcz przeciwnie. Porównajmy sobie na przykład liczbę wypadków jakie odnotowany w Japonii, czy we Francji z udziałem superszybkich kolei. W Kraju Kwitnącej Technologii w ciągu 45 lat – zero. We Francji? Również zero, nie licząc zamachów bombowych. Z kolei w Polsce, koleje rozwijają zawrotną prędkość 20 km/h i co? Dość przypomnieć sierpień 1990 roku w Warszawie, kiedy to zginęło 12 osób, czy chociażby bliżej – katastrofa kolejowa w Szczekocinach z zeszłego roku – 16 ofiar.
To, że im szybciej tym bezpieczniej, świadczą jeszcze inne dane. Dla przykładu liczba wypadków na drogach krajowych i publicznych. Na tych pierwszych, gdzie zazwyczaj pędzi się więcej jak 100 km/h jest znacznie mniej wypadków. Z kolei nie od dziś wiadomo, że właśnie najczęściej ludzie giną tam, gdzie mamy jednopasmową i w dodatku dziurawą drogę międzymiastową.
I sposób trzeci
Kiedy zlikwidujemy już fotoradary i ograniczenia prędkości, pozostaną jeszcze zmiany w egzaminach na prawo jazdy. Na to też mam receptę. Zamiast egzaminu teoretycznego, wystarczy test IQ. W końcu prawo jazdy, podobnie jak popularny sklep, nie jest dla idiotów. I to w największym stopniu powinno załatwić problem bezpieczeństwa na polskich wertepach.